XCIX Liceum Ogólnokształcące z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Zbigniewa Herberta w Warszawie

Biblioteczny Hydepark

Zapraszamy do przeczytania niezwykle ciekawej historii rodziny ucznia naszej szkoły - Naoki Itozawy.

Może stanie się ona inspiracją do badania własnego rodowodu.

NAOKI ITOZAWA (KLASA 3B1)

RODZINNE DROGI I BEZDROŻA

Część I

 

    Historia mojego pochodzenia może wydawać się dość prosta, ale tak naprawdę co jakiś czas dowiadujemy się
o nowych faktach lub (częściej) hipotezach, co robi ją coraz bardziej skomplikowaną. Najstarsze korzenie, znalezienie których zawdzięczam swojemu pradziadkowi, sięgają XVII w. Dużo faktów jest niepotwierdzonych, więc będę pisał o kluczowych wydarzeniach, których jestem pewien.

    Jeżeli chodzi o gałąź ze strony mojej matki, to zacznę od mojego pradziadka, który nazywał się Ivan Shvets. Urodził się w 1901r. i pochodził z rodu Kubańskich Kozaków – osiedlili  się na Kaukazie po zakończeniu Wojny Kaukaskiej. Później, będąc nastolatkiem, brał udział w I wojnie światowej służąc w kawalerii. Nauczył się tam dobrze obchodzić z końmi, co później uratowało mu życie. Po zakończeniu wojny, w czasie dwudziestolecia międzywojennego został nauczycielem historii i literatury, a później dyrektorem tej samej szkoły, w której uczył.
W tym samym czasie poznał Jentę Polak (później moja prababcia), która pochodziła z Białorusi, najprawdopodobniej z rodziny polskich Żydów. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości przeniosła się niedaleko Żytomierza. Kiedy się poznali, już była wdową i miała jedno dziecko. W 1941r. III Rzesza zaatakowała ZSRR, co zostało tam uznane za początek wojny. Ponieważ wtedy mój pradziadek był dyrektorem w szkole, to miał oficjalne zwolnienie z obowiązku wojennego, ale mimo to zapisał się jako ochotnik. Już w pierwszej bitwie jego jednostka została otoczona, a on razem z innymi, jako jeniec wojenny wysłany do obozu. Tam na szczęście znalazł się oficer włoski, potrzebujący osoby, która się znała na koniach. Mój pradziadek zgłosił się i został wysłany do Włoch. Na tym jego ślad na jakiś czas znika.

   Jenta Polak, kiedy jej mąż poszedł na front, to miała już trójkę dzieci. Mieszkali wtedy przy Kaukazie, a rok później miejscowość, w której mieszkali (czyli tzw. „Stanica”) została okupowana przez nazistów. Ze względu na swoje pochodzenie musiała uciekać, więc zdecydowała się na ewakuację razem z innymi. W drodze trafiła pod bombardowanie, co prawie kosztowało ją i jej   dzieci życie. Kiedy dotarli na miejsce, pewna gospodyni udzieliła im tymczasowego miejsca zamieszkania. Przez nieszczęsny przypadek ich dokumenty zostały zniszczone, co jeszcze bardziej utrudniało im przyszłe życie. Mieszkali tam przez jakiś czas, dopóki nie zostali wydani przez sąsiada. Wtedy prawie od razu uciekła ona do swojej rodziny, która nadal mieszkała niedaleko Żytomierza. Od tamtego momentu uważała, że jej mąż już nie żyje, ale w 1946 r. nagle dostała od niego wiadomość, więc od razu zaczęła go szukać. Okazało się, że po skończeniu wojny został „wysłany” do domu, ale na granicy celowo został przekierowany na Prokopiewsk położony na Syberii, gdzie znajdował się „obóz filtracyjny”, czyli tzw. Gułag. Kilka lat później, razem z dziećmi Jenta pojechała do niego. Po dotarciu na miejsce była zszokowana, gdyż różnica była kolosalna. Pokonała ok. 4500 km, ze słonecznego południa do zimnej tajgi na zachodzie Syberii. Siedlisko znajdujące się tam, było zamieszkane przez przymusowo przesiedlone rodziny niemieckie. W porównaniu do miasta z którego przyjechali,
w tym miejscu panowały znacznie gorsze warunki. Przedzielono im tam mały pokoik w drewnianym baraku, co było bardzo niewygodne dla matki z trójką dzieci. Musiała utrzymywać wszystkich szyciem, dzięki czemu zyskała bardzo duży szacunek swoich sąsiadów, którzy zaczęli nazywać ją „Jelena Pietrowna” i z wdzięcznością przynosić jej produkty. Po wyjściu z obozu mój pradziadek dostał nakaz osiedlenia bez prawa opuszczania terenu i pracy w swoim zawodzie. Jedyna praca, jaką tam mógł podjąć, była w kopalni. Mimo ciężkich warunków wszystkie dzieci ukończyły szkołę ogólnokształcącą i I stopień szkoły muzycznej z wyróżnieniem. Wszyscy poszli na medycynę na uniwersytet w Tomsku, z którego wyszli jako wybitni lekarze, a później profesorowie. Wybudowali sobie własny niewielki dom, a pradziadek do końca życia pisał wiersze i powieści o Kozakach, a także jako pierwszy zaczął szukać korzeni. Jednym z tych dzieci był mój dziadek, którego historia jest również zachwycająca.

 

Część II

 

            Druga gałąź, z której pochodzi moja babcia, wywodzi się bezpośrednio z Syberii. Znana jest znacznie mniej niż gałąź mojego dziadka. Prababcia urodziła się w osiedlu o nazwie Pudowka/ Belostok założonym przez przesiedleńców z Polski i Rosji (świadczy o tym sama nazwa), którzy byli poddani represjom i rozstrzelani w 1937r. za uczestnictwo w powstaniu chłopskim przeciwko kołchozowi. Wśród nich również był jej (mojej prababci) ojciec, którego spotkała ta sama kara. Z tego powodu nic o nim nie wiadomo. Teraz wracając do mojej prababci, trzeba zaznaczyć, że przy urodzeniu otrzymała imię Maria, ale zmieniła je na Zoja. Później została pielęgniarką, a podczas II Wojny Światowej i po jej zakończeniu (wtedy, kiedy mój pradziadek Iwan był w obozie filtracyjnym), pracowała w punkcie medycznym dla oficerów. W tym samym czasie spotkała mojego pradziadka. Jeżeli chodzi o niego, to nic o nim nie wiemy oprócz tego, że jego rodzinę też dotknęły represje. Z tego powodu, z bogatej rodziny, która uczciwie zapracowała na dobytek, skończyli oni w biedzie. Ostatecznie, wszystko co mieli, ukradł im sąsiad. Wracając do pradziadka, to prawie od razu po tym, jak poznali się z prababcią Zoją, pobrali się. Z ich związku urodziło się dwoje dzieci, w tym moja babcia. Natomiast prababcia Zoja przez całe życie kontynuowała pracę jako pielęgniarka, ale już w Nowosybirsku, który był prawie największym miastem na Syberii i jej stolicą. To jest już wszystko, co mi o nich wiadomo.

 

Część III

 

                Z czasów I połowy XX w. przechodzimy do II jego połowy i początku XXI, czyli do naszych czasów. Zacznę od mojego dziadka, który nazywał się Aleksej Shwets, ale ponieważ jego dziadek był historykiem, to nazywał go Attylą, a jego brata - Tamerlanem. Jak już mówiłem wcześniej, to on był synem mojego pradziadka Iwana Shwets’a. Urodził się w 1942 r. i mimo że miał ciężkie dzieciństwo, wiele osiągnął. Jeszcze przed studiami marzył
o karierze w fizyce jądrowej, ale przez przypadek dobrze zdał egzamin na medycynę, co później stało się jego pasją
i pracą. Po ukończeniu z bardzo dobrymi wynikami studiów, został wysłany na pracę obowiązkową do zakładu poprawczego jako chirurg. Pracował tam przez rok, podczas którego dokonał wielu obserwacji. Pewnego dnia został skierowany na „Zjazd Młodych Naukowców”, gdzie podczas swojego wykładu zainteresował Jakowa Cywjana – dyrektora centrum naukowo-badawczego w Nowosybirsku, wybitnego naukowca i lekarza chirurga. Wkrótce po ich spotkaniu dziadek został zwolniony przez Cywjana z pracy obowiązkowej i podjął u niego naukę oraz pracę. Cywjan był surowy, ale dzięki niemu mój dziadek został profesorem w dziedzinie chirurgii. Już ucząc się u niego, mój dziadek zaczął realizować część swoich pomysłów – odkrył nowe operacje chirurgiczne oraz rozwinął już wcześniej istniejące, a także instrumenty medyczne. W tym samym czasie poznał moją babcię, której historię rodziny opisałem wcześniej. Od razu pobrali się, a ich związek trwał do końca ich życia. W latach sześćdziesiątych XX wieku kilkanaście krajów położonych na terenie Afryki odzyskało niepodległość. Tę sytuację wykorzystał Związek Radziecki, aby wprowadzić tam swoją elitę, gdyż brakowało tam ludzi wykształconych. Do jednej z takich grup wyjeżdżających do Nigerii (pierwszej) trafił mój dziadek, który już wtedy miał dwie córki (moja mama i ciocia). Przygotowywał się do tego wyjazdu przez rok, ucząc się angielskiego i innych koniecznych rzeczy. Najpierw pojechał sam, a potem dołączyła do niego moja babcia z moją ciocią. Moja mama wtedy pozostała w Związku Radzieckim razem z babcią Leną (Jentą Polak - Shvets), gdyż był nakaz pozostawienia jednego z dzieci, aby jak się później okazało, zapobiec ucieczkom na Zachód.

         Zanim przejdę dalej, chciałbym opisać ówczesny ustrój polityczny w Nigerii tuż po odzyskaniu niepodległości. Wtedy wglądało to w następujący sposób: Nigerię zamieszkiwało wiele różnych plemion, na czele których stali różni wodzowie, a oni z kolei podporządkowywali się jednemu królowi („King”), który miał władzę nad określonym terytorium/stanem. Mój dziadek, już będąc tam, leczył wszystkich, którzy zwracali się do niego z prośbą o pomoc. Jednym z tych pacjentów był Król stanu, w którym pracował mój dziadek. W zamian za pomoc, zaprosił go na swoją koronację, co było bardzo rzadkim zjawiskiem. Pracował tam przez 3 lata i wyleczył wiele ludzi, zyskał też wielki szacunek ze strony mieszkańców. Zaskutkowało to tym, że tuż przed wyjazdem, był proszony o kontynuację pracy
i odwołanie swojego wyjazdu. Został wybrany na wodza pewnego plemienia jako biały człowiek, po raz pierwszy od 50 lat. Wiązało się to z pewnymi  przywilejami, np. prawem posiadania kilku żon lub prawem do niewykonywania pracy. Ale mimo takich możliwości, jednak zadecydował na powrót do ZSRR, ponieważ nie chciał zostawiać jednej ze swoich córek (mojej mamy). Po powrocie z Nigerii, kontynuował swoją pracę w Nowosybirsku, ale nie długo, gdyż został zaproszony do pracy w Ługańsku, mieście położonym na wschodzie Ukrainy. Tam pracował jako profesor traumatologii – wykładał na uniwersytecie i jednocześnie przeprowadzał własne operacje. Potem jeszcze wyjeżdżał do Jemenu i Arabii Saudyjskiej, gdzie również cieszył się szacunkiem. Podczas ostatniego pobytu, wykryto u niego raka kręgosłupa, przez co musiał wracać z powrotem do domu. Już będąc śmiertelnie chorym, kontynuował sterowanie swoimi operacjami, jedną z nich „przeprowadził na sobie”. Zmarł w maju 2018 r., a dzień po jego śmierci w Niemczech została wydana ostatnia z napisanych przez niego książek.

 

Część IV

 

                Od tej części zaczyna się historia pochodzenia mojego taty oraz ta, która obejmuje mnie, moją siostrę
i moich rodziców. Będzie trochę więcej szczegółów, gdyż częściowo sam to przeżyłem.

            Zaczynając od pochodzenia mojego taty należy przede wszystkim uwzględnić to, że jest rdzennym Tokijczykiem, gdyż wszyscy jego przodkowie pochodzili albo z samego Tokio, albo z miejsc później do niego przyłączonych. Najwcześniejsze korzenie o nazwisku „Itozawa” (jak się później okazało bardzo rzadkim) sięgają aż końca XIX wieku, a dokładniej roku 1838. Mimo dotarcia do różnych źródeł i zdobycia wiedzy, mamy mniej informacji  niż o nazwisku mamy (cz. I-III). Najstarszy przodek, który został odnaleziony, urodził się tuż po końcu epoki Samurajów w Japonii i pracował jako rolnik. Także wiemy, że jeden z przodków zginął podczas amerykańskiego bombardowania w 1945 r. Teraz przechodząc do mojego taty, to urodził się w 1964 r., ukończył szkołę i politechnikę, potem pracował przez 3 lata, następnie zaczął swoją wędrówkę po świecie, która trwała 30 lat, zaczynając od Australii, gdzie spędził najwięcej czasu. Tam rozpoczął pracę jako fotograf i foto dziennikarz. Robił zdjęcia głównie dla czasopism turystycznych, uwieczniając ludzi egzotycznych i niezwyczajnych, choćby kowbojów, kolejarzy oraz australijskich aborygenów. „Załapał się” również na ostatni pociąg „Tea & Sugar Train” znany z tego, że przez długi czas rozwoził prowiant dla mieszkańców, żyjących w opuszczonych miejscach (5-8 osób). Po jakimś czasie podjął pracę jako przewodnik turystyczny w Ayer’s Rock („Urulu”). Był na Wyspie Kangura, oraz przekroczył 3 razy Pustynię Simpsona. Wyjechawszy z Australii jeszcze długo wędrował, aż w końcu podczas jednego ze swoich pobytów w Europie  spotkał moją mamę. Ona już wtedy ukończyła Uniwersytet Medyczny i poszła śladami dziadka - została lekarzem. Ponieważ miała wykształcenie muzyczne razem z przyjaciółkami-muzykami stworzyła zespół muzyki sakralnej, z którym wędrowała po całej Europie. Właśnie podczas jednego z występów spotkał ją mój tata. Wkrótce po tym przyjechał do Ługańska, gdzie mieszkał przez następnych 14 lat. W tym okresie wydarzyło się wiele rzeczy: został zaproszony do Uniwersytetu Pedagogicznego jako wykładowca języka japońskiego i dzięki temu powstał tam wydział języków wschodnich, a później w Akademii Sztuk Pięknych powstał wydział fotografii artystycznej, gdzie również podjął pracę. I tu właśnie urodziłem się ja i moja siostra.

 

Część V

 

         To jest ostatnia część, w której będę opisywał historię rodziny od urodzenia mojej siostry do momentu osiedlenia się w Warszawie. Ten okres jest mi najbardziej znany, więc będzie tutaj najwięcej szczegółów.

         Zacznę od tego, że urodziłem się w tym samym czasie, kiedy mój tata zaczął pracować jako wykładowca. Jak tylko trochę dorosłem, to zaczęliśmy od czasu do czasu wyjeżdżać do Japonii (zazwyczaj na 2-3 tygodnie), ale
w 2011r.  tata akurat pojechał sam i akurat wtedy wydarzyło się straszne trzęsienie ziemi i tsunami, o którym dowiedział się później cały świat. Wtedy był w Tokio (200 km od epicentrum) i skala sięgała 9 stopni Richtera. Po tym wybuchła stacja atomowa w Fukushimie, przez co pogorszyła się sytuacja. W całym Tokio przez miesiąc nie było prądu.  Bardzo przeżywaliśmy to wszystko, więc jak tata wrócił, to bardzo się cieszyliśmy. Trzy lata później zaczęła się niespodziewana inwazja Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej na Donbas. Pamiętam, że najpierw nikt nie zwracał za bardzo uwagi na coraz częstszy widok żołnierzy, ale kilka tygodni później pojawiły się już transportowce, a stacja straży pożarnej stała się stanowiskiem wojskowym. Wtedy ludzie zaczęli już podejrzewać  niebezpieczeństwo, a większość wyjeżdżać z Ługańska. Pewnej nocy nagle został zbombardowany jeden z głównych mostów wiodących do miasta. Wkrótce po tym wydarzeniu, zdecydowaliśmy się na krótki wyjazd do Japonii, poprzez lotnisko w Doniecku. Zarezerwowaliśmy bilety na pociąg i kiedy mieliśmy już wyjeżdżać, dostaliśmy powiadomienie, że lotnisko zostało zamknięte ze względu na działania wojskowe. Wtedy musieliśmy kupić bilety do Kijowa, skąd polecieliśmy do Tokio. Początkowo zamierzaliśmy przeczekać tam 2 tygodnie, ale po pewnym czasie sytuacja zaczęła się pogarszać, więc powrót do Ługańska stał się niemożliwy. Dlatego pozostaliśmy przez rok
w Japonii. Tam ukończyłem 4 klasę i zacząłem 5. W czasie nauki w Tokio zmagałem się z wielką barierą językową, gdyż nie znałem japońskiego wcale. Jedyne przedmioty, które rozumiałem to matematyka, chemia, muzyka oraz plastyka. Ale mimo to sobie radziłem. Skończywszy rok szkolny w Japonii, zarezerwowaliśmy bilety do Kijowa, gdyż planowaliśmy wyjechać do Polski. Ponieważ japoński system edukacyjny różni się od europejskiego, to wkrótce po skończeniu II semestru od razu zaczyna się nowy rok szkolny, więc załapałem się na 1 miesiąc nauki
w 5 klasie. Jak przylecieliśmy do Kijowa, to spędziliśmy tam kilka tygodni i ruszyliśmy do Polski. Zdecydowaliśmy się na osiedlenie w tym kraju, gdyż mieliśmy tutaj wielu znajomych, a także znajomego księdza, który bardzo pomagał ludziom poszkodowanym podczas konfliktu w Donbasie. Znaliśmy go bardzo dobrze, gdyż był proboszczem parafii rzymsko-katolickiej w Ługańsku, do której uczęszczałem razem z mamą i siostrą przez prawie
6 lat (mama dłużej). Od samego początku planowaliśmy osiedlić się w Warszawie. Bardzo pomógł nam w tym konsul polski w obwodzie donieckim i ługańskim, który zaproponował wynajęcie jednego ze swoich mieszkań. Mieszkaliśmy tam przez 3 miesiące, dopóki nie znaleźliśmy innego lokum, na szczęście niedaleko starego. Tutaj kontynuowałem naukę w podstawówce przez 4 lata, po ukończeniu której wybrałem się do liceum, gdzie teraz się uczę. Kiedy przyjechaliśmy do Polski, było nam znacznie łatwiej, gdyż kultura i język są tu bardziej zbliżone do ukraińskiej. Również jako ciekawostkę mogę dodać, że będąc jeszcze w Ługańsku podjąłem naukę w szkole muzycznej, którą kontynuowałem w Polsce, mimo że przez pierwszy rok miałem problem z dostaniem się do niej.

 

Zakończenie

 

                To jest wszystko, jeżeli chodzi o historię mojej rodziny i jej korzenie. Jestem przekonany, że nie jesteśmy jedynymi ludźmi o takiej przeszłości – na pewno każdy mógłby coś podobnego opowiedzieć, tylko nie wszyscy znamy szczegóły naszych rodzinnych historii lub są trudności w dotarciu do nich. Mam nadzieję, że to opowiadanie zaciekawiło czytającego i że może wzbudziło w nim chęć poszukiwania  swoich korzeni, a może nawet opisu czy opowieści. Natomiast jeżeli chodzi o mnie i moich najbliższych, to mimo dość długiego czasu zamieszkiwania
w Polsce, nadal mamy pewne problemy związane z językiem polskim, co być może, mimo wielkich starań, czytelnik zauważył w tym tekście. Nie wiem, co się wydarzy dalej i jak ułoży się nasze życie, ale w przyszłość chcę patrzeć
z radością i optymizmem.